Kochanku, Wczoraj znaleźli zwłoki. Nagie, w objęciu, po uniesieniu, po modlitwie pożądalnej, amen. Totalnie zmasakrowane. Sąsiadka z dołu to zgłosiła. Krew zalała jej kuchnię. Zdenerwowała się, bo dopiero udało jej się ją pomalować. Tyle pracy. Olaboga, co ja zrobię, proszę o pomoc społeczeństwo, zróbmy zrzutkę, nagram film, jak to się robi, niech Dorota mnie uratuje. Spotkali się w parku. Na odległość, przypadkiem. Ona piękna, wielki biust, wiem, że też takie lubisz, wiem, że teraz sobie wyobrażasz te piersi. Moje piersi. Wszystkie góry świata. Zapatrzona w lusterko. Zapatrzona w siebie, piękny nos, piękne oko, a te kości policzkowe, ah, tłumy wzdychają i kiwają głową z uznaniem. Trzy guziki wciśnięte na raz, jury się odwraca, krzyczy z zachwytu. Tak to ona, nasza bogini. On taki przeciętny. Jak wielu w parku. Zapatrzony w swoje własne buty. Białe. Czyściutkie. Adidasy. Poszedł za modą. Mama mu kazała. Bo koledzy takie noszą. Bo wczoraj sąsiad zjadł kiełbasę. Wpadli na siebie, było to nieuniknione. Nie było w tym miłości od pierwszego wejrzenia. Chęć dotyku zmusza do niestandardowych rozwiązań. Każdy ma swoje potrzeby. To szybkie spojrzenie, chwila skupienia. Czy dobrze go odbieram? Czy ona myśli o tym, co ja. To niedorzeczne, do niemożliwe. Zrobię z siebie głupka, chcę być idiotką. „Chodźmy” zaryzykował. To nie są czasy na subtelności. To są czasy robiących z siebie idiotów, by tylko poczuć się choć troszkę człowieczo. Szli troszkę za blisko, troszkę za odważnie. Zwracali na siebie uwagę. Ludzie oglądali się za siebie. Pokazywali palcami, zasłaniali dzieciom oczy, zasłaniali sobie usta. Nie można tak, nie można, życie na krawędzi! Ktoś na nich plunął. Ktoś inny oblał wodą święconą. W końcu ona jest wolna. Oczyści ich. Opamiętają się. Ktoś poszedł za nimi, żądny przygody i społecznej sprawiedliwości. Ja nie mogę to i ty nie dostaniesz. Czarownic nie przestano palić na stosach, w końcu trzeba się na kimś wyładować. W kieszeni miał fartuch, maskę, lakier do paznokci. Po co? Nie wiem, może lubił je sobie pomalować. Nie oceniam. Nie lubię. Osądź go. A może to była bardzo męska kobieta? One też są zdolne do zbrodni. Do brutalności. Znasz to kochanie, prawda? Poszli do niego, bo blisko mieszkał. Sam. Dobry chłopak był. Mało pił. Cztery ściany samotności. Gdy tamten wszedł za nimi byli już nadzy. Stali naprzeciwko siebie i wodzili opuszkami palców po lekko spoconej skórze. Policzek. Delikatnie. Kciukiem po ustach. Muśnięcie ramienia. Już dawno nie dotykali kogoś innego. Zawsze tylko siebie. Od tygodni, od miesięcy. Te dwa metry zabijają. Nikt nie ma dwu metrowych rąk. Nie teraz. Może za trzy pokolenia. Matka natura nas uratuje. Matka natura nas zmutuje. Ten co wszedł za nimi zaczął walić w nich kijem. Z nienawiści. Z zazdrości o ten dotyk. Za swój własny smutek. Kto by tak nie zrobił. Jesteśmy zwierzętami. Robimy to dla tych niepisanych zasad. W imię wybawienia. Za grzechy nasze i wasze. Bo tak nie wolno. Bo tak trzeba. I jeszcze mocniej. Ja też chcę cię dotknąć. Wiesz, tak jak robiliśmy to miesiące temu. Już nie pamiętam jak to było. Zanikają wspomnienia, zanika odczucie. Tak samo, jak z biegiem czasu zapominasz twarz bliskiej osoby, która zaniknęła z twojego życia. Nie panuję nad umysłem. Łapię się na tym, ze kładę się na jednej ręce i czekam aż zdrętwieje. Wtedy się dotykam. Udaję, że to nie moje. Udaję, że stoisz za mną i muskasz mnie po karku. Po pośladku. Wkładasz palce we włosy. Skończył szybko. Bezboleśnie dla siebie, z poczuciem wykonanego obowiązku. Chciał ich jeszcze oddzielić od siebie, ale bał się. To wymaga zbliżenia. Te dwa metry ograniczają. Wiesz kochanie, myślę, że w tym momencie każdy się z nas boi. Możesz wyobrazić sobie świat bez dotyku? I jak ci z tym? Widzisz. Panika. Kochanie. Jesteśmy w tym wszyscy razem. Niedługo coś wymyślą. Stworzą szczepionkę, która będzie pozwalała na odrastanie części ciała. Staniemy naprzeciwko siebie, te magiczne dwa metry. Odetnę sobie sutek i rzucę nim w ciebie. Nie martw się, zaszczepili mnie. Odrośnie mi za dobę. Nie, nie wykrwawię się, to też opanowali. Organizm szybko dostosowuje się do nietypowych sytuacji. Rzuć we mnie penisem. Jak już z nim skończę pomyślę sobie, że odrasta tobie tak jak w filmie temu superbohaterowi w obcisłych spodniach. Zrób zdjęcie tego maluszka. Zrób zdjęcie i rzuć nim we mnie. Pośmieję się. Tak mało rzeczy teraz cieszy. Mordercę znaleźli kilka dni później, pod mostem. Ściskał ten kilkumetrowy zakrwawiony kij. Uśmiechał się. Zaczęli mu bić brawo. Za wykonanie obowiązku społecznego. Za to, czego każdy z nas się obawia. Kochanku. Nie zapomnij o mnie.
0 Komentarze
Odpowiedz |
Notkazapomnijcie o logice. zapomnicie o dosłowności. trzeba stworzyć świat jeszcze dziwniejszy, by ten obecny wydawał się troszkę normalniejszy. Archiwum
Maj 2020
Kategorie |